Motywacja jest od tego, by się chciało. Jedną z uniwersalnych wymówek jest jej brak. Nie rozciągam się, bo nie mam motywacji. Nie uczę się angielskiego, bo nie mam motywacji. Nie robię tego i tamtego, bo nie mam motywacji. To uniwersalne słowo wytrych- zachęca do działania i rozgrzesza lenistwo. Nie ma przecież mowy o zaniechaniu, tylko o niemożności podjęcia wysiłku. Na tę przypadłość skarżymy się wtedy, gdy powinniśmy zająć się ważną dla nas rzeczą.
Nie mam zacięcia do układania bukietów, nigdy tego nie próbowałem i potrafię wyobrazić sobie szczęśliwie życie bez znajomości zasad florystyki. W przypadku pracownicy kwiaciarni obojętność wobec kwestii do czego pasuje geranium może utrudniać pracę. Mądre głowy trudzą się nad sposobami podtrzymywania entuzjazmu. W całym szaleństwie zapomina się o jednym- motywacja musi spaść.
Czym jest motywacja
Nie znalazłem satysfakcjonującej mnie definicji motywacji. Zwykle określa się ją jako stan gotowości do podjęcia określonego działania. Procesy motywacyjne skłaniają jednostkę do podejmowania wysiłku w celu osiągnięcia ważnych dla niej celów.
Chcę zerwać jabłko, nie dosięgnę gałęzi, więc wspinam się na place, jeśli nadal jest za wysoko próbuję stanąć na skrzynce lub idę po drabinę. Nie mam podwyższenia, pożyczam od sąsiada grabię i próbuję strącić je z gałęzi. W tym momencie nie interesuje mnie, czy słońce świeci, ptaszki śpiewają, w telewizji leci powtórka serialu, swędzenie po ukąszeniu komara odczuwam jako pewną niedogodność, ale tam wisi cudowne, czerwone jabłko.
Jednak gdy praca trwa za długo, strąciłem dużą ilość owoców, to kolejne przestaje być tak interesujące. W dodatku boli kark, swędzi szyja, a kumpel przysłał nową porcję zabawnych memów. Jabłko przestaje być centrum mojego świata, wygląda apetycznie, ale czy jest sens wdrapywać się na drabinę?
Motywacja to impuls, który podrywa człowieka do działania. Dzięki niej ludzie zaczynają biegać, gotować, uczyć się języków i grać na instrumentach. Niektórzy zrezygnują po tygodniu, inni nauczą się kilku rzeczy, jeszcze inni zostaną prawdziwymi mistrzami. Wiele zależy od okoliczności i od źródła motywacji, ale jedno jest pewne- co się wzniosło musi opaść.
Techniki podtrzymywania motywacji
Przyjmuje się, że są dwa rodzaje motywacji: wewnętrzna ( człowiek robi coś, bo sam chce), zewnętrzna ( okoliczności lub inni ludzie zmuszają jednostkę do podjęcia określonych działań). Motywacja wewnętrzna podobno trwa dłużej i jest o wiele silniejsza. Mam co do tego wątpliwości w każdy poniedziałek:)
Wśród najpopularniejszych technik podtrzymywania zapału wymienia się:
- publiczne ogłoszenie swych zamiarów ( głupio sięgnąć po czekoladkę, gdy się bierze udział w wyzwaniu “Miesiąc bez słodyczy”),
- wizualizację (wyobrażenie sobie jak będzie pięknie, kiedy człowiek nauczy się hiszpańskiego i przypadkowo poznany mieszkaniec Barcelony weźmie go za swego krajana)
- przyznawanie sobie kar i nagród,
- metoda 5 minut ( wezmę się do niechcianego zadania chociaż na 5 minut),
- podzielenie trudnego zadania na mniejsze elementy,
- rozpoczęcie zadania od czegoś prostego,
- powtarzanie afirmacji,
- wypisanie korzyści z osiągniętego celu.
Każda z tych metod ma kilka odmian. Wizualizację można praktykować wyobrażając sobie siebie w roli bohatera filmu, rozmawiając z sobą w myślach, układając mowę pochwalną na swoją cześć. Co coach to inny wynalazek. Wiele z tych sposobów naprawdę działa. Jednak każdy z nich nawet najskuteczniejszy odwleka nieunikniony kryzys. Motywacja dostarcza paliwa na pierwszy okres. I tylko tyle od niej oczekuję. Dalej trzeba jechać na nawykach i samodyscyplinie.
Pierwszy poryw entuzjazmu staram się wykorzystać na wypracowywanie kolejnych przyzwyczajeń. Oczywiście bez skrupułów korzystam z metod podtrzymywania motywacji, nawet jeśli troszkę się z nich naśmiewam. Lubię ułatwiać sobie życie, a one przedłużają czas, w którym podróż do celu jest wygodna. Jednak długo odwlekany kryzys w końcu mnie dopada. Odczuwam nawet swego rodzaju perwersyjną ulgę, że złe dni nadeszły. Jeżeli wytrwam motywacja znowu poszybuje w górę, do następnego razu. Spadek entuzjazmu zwykle zbiega się u mnie z efektem plateau.
Efekt plateau
Z całego serca zazdroszczę każdemu nowicjuszowi. Gdy zaczyna się coś robić, efekty są natychmiastowe, widoczne i odczuwalne. Znajomi szczerze chwalą i dodają otuchy. Po pierwszych pięciu kilometrach miałem ochotę sam sobie bić brawo. Sukcesy motywują do działania. Wysiłek przynosi kolejne sukcesy. Przynajmniej do pewnego momentu. Od poziomu, nazwę to umownie, średnio zaawansowanego przestaje być różowo. Koniec spektakularnych osiągnięć.
Człowiekowi wydaje się, że drepcze w miejscu, mimo krwi, potu i łez nie widać żadnych efektów. Jeśli coś się poprawia, zmiany są tak drobne, że sam interesowany ich nie dostrzega. Nauczyłem się, że jeśli w okresie zastoju, będę robił swoje, to nadejdzie chwila, że z radością wykonam to, do czego w trudnych chwilach musiałem się zmuszać. Kiedyś wydawało mi się, że nie będę w stanie wyjść poza magiczną granicę 10 km, w porywie ułańskiej fantazji zapisałem się na półmaraton. Na metę dotarłem wpół żywy, ale uświadomiłem sobie, jaką drogę przebyłem od pierwszych 1000 metrów.
To samo było z nauką angielskiego i wszystkich rzeczy, w których nieźle sobie radzę. Po okresie entuzjazmu i szybkich postępów następował czas, w którym nic się nie działo. Z niektórych hobby np. gry na gitarze zrezygnowałem pod wpływem zniechęcenia, inne rzeczy robiłem nawet, gdy mi się nie chciało. Jeśli udawało mi się wytrwać zdarzało się coś, po czym miałem ochotę przybić sobie piątkę. Umiejętności rosły aż do kolejnego plateau.
Spadek motywacji to najnormalniejsza rzecz na świecie. Nie da się funkcjonować na najwyższych obrotach. Można próbować odzyskać utracony zapał, jednocześnie działając jakby się nic nie zmieniło. Motywacja daje impuls do działania, a samodyscyplina prowadzi do celu. Jednak nikt nie powiedział, że nie mogą nawzajem się wspierać.