Martwię się. Wszystkim. Martwię się, że nie zdążę, że przyjdę zbyt wcześnie, że będzie padał deszcz lub z nieba poleje się nieznośny ukrop, że dostanę awans lub przez 30 lat będę tkwił w tym samym miejscu. Nawyk zamartwiania się jest tym bardziej uciążliwy, że staram się nie obciążać nim otoczenia. Jęczydusza w środku, optymista na zewnątrz. Pachnie to hipokryzją, więc martwię się, że mój pesymizm wyjdzie na jaw….
Bezsens zamartwiania się
Jest pewna różnica pomiędzy “martwieniem się” i “zamartwianiem”. Martwienie się jest logicznym przewidywanie konsekwencji swoich działań lub braniem pod uwagę niepomyślnych okoliczności. Jadę w góry, liczę na dobrą pogodę, ale na wszelki wypadek pakuję ciepłą kurtkę, dodatkowy sweter i nieprzemakalne skarpetki. W tym wypadku martwienie się pomaga zachować zdrowy rozsądek i wspiera instynkt samozachowawczy, od zwykłego przewidywania niepomyślnych konsekwencji różni się pewnym nieprzyjemnym natręctwem.
Czarne myśli lubią wracać, psuć humor, niszczyć dobrą zabawę i uniemożliwiać cieszenie się chwilą obecną. Martwienie się może przerodzić się w “zamartwianie się”, czyli stan, gdy obsesyjnie myślimy, co złego jeszcze może się zdarzyć, a wyobrażenia wszelkich potencjalnych nieszczęść nie pozwalają w nocy spać. Te uporczywe wizje wcale nie skłaniają do działania. Osoby zamartwiające się zwykle nie starają się zabezpieczyć swego losu, bo żadne działanie nie wydaje im się wystarczająco skuteczne.
Powody do zamartwiania się
W XXI wieku trudno liczyć na bezpieczeństwo i stabilizacje. Pokolenie naszych rodziców zakładało, że po zatrudnieniu się w danym miejscu, człowiek spędzi w nim wiele lat, może aż do samej emerytury. My musimy brać pod uwagę, że ciągu zawodowego życia kilkukrotnie zmienimy pracę, być może założymy własne firmy, zbankrutujemy i ponownie wejdziemy do gry. Pojęcie “stabilna praca” od dawna trąci myszką. Brak poczucia bezpieczeństwa dotyczy nie tylko sfery zawodowej.
Niedawno słyszałem, że w wielkich miastach już co drugie małżeństwo kończy się rozwodem. Życie rodzinne dawno przestało być oazą spokoju. Dawniej obowiązywały określone procedury odnośnie np. wychowywania dzieci, teraz każdy może wybierać spośród kilku dostępnych modeli, zły wybór wiąże się z ogromnym ryzykiem, a przestrzeganie zasad wybranej strategii zwykle jest niemożliwe. Mamy dobre powody, by się zamartwiać.
Najgorszy scenariusz
Uciekanie od nieprzyjemnych wizji w moim przypadku w ogóle się nie sprawdzało. W książce Briana Tracy’ego pt.: “Maksimum Osiągnięć” trafiłem na technikę, która mi pomogła. Metoda jest bardzo prosta. Na kartce trzeba opisać sytuację, która najbardziej Cię martwi. Potem należy przewidzieć wszystkie rzeczy, które mogą pójść źle, wymyślić najgorszy możliwy scenariusz.
Sam fakt zdefiniowania tego, czego się boimy, zmniejsza poziom stresu. To trochę jak w dziecinnym lęku przed potworami: nieokreślone “coś strasznego” przeraża o wiele bardziej niż tyranozaurus rex. Wyraźna wizja katastrofy usuwa lęk przez nieznanym. Kolejną najtrudniejszą rzeczą, jest akceptacja tego niepomyślnego rezultatu. Następną fazą jest wymyślenie środków zaradczych.
Ustalenie na co masz wpływ
Pewnego dnia ojciec powiedział mi, żebym nie dręczył się tym, na co nie mam wpływu. Było to dla mnie małe objawienie. Od tego momentu zacząłem oddzielać rzeczy, które w jakimś stopniu zależą ode mnie od tych, na które nie mam wpływu. W wielu sferach życia mogę podjąć konkretne działania, które zminimalizują skutki potencjalnych nieszczęść. Być może nie jestem w stanie przewidzieć wszystkich kryzysów giełdowych, ale mogę zgromadzić oszczędności.
Jeżeli się ożenię, nie będę mógł zmusić mojej żony do dozgonnej miłości, ale być może uda mi się tak postępować, by mi ją dobrowolnie ofiarowywała aż do końca naszego życia. Zamiast bezproduktywnie się zamartwiać lepiej pracować nad poprawą swych umiejętności interpersonalnych. Poczucie własnego sprawstwa daje siłę i energię do działania. Na szczęście całkiem sporo od nas zależy. Prawdopodobnie, wbrew rozsądkowi, nadal będziemy martwić się rzeczami, które od nas nie zależą, ale będzie ich o wiele mniej. Osoby głęboko wierzące mogą zawierzyć sile wyższej, ateiści muszą nauczyć się” odpuszczać”, koncentrować się na tym, co mogą zmienić.
Poduszka bezpieczeństwa
Górnolotne frazy brzmią bardzo dobrze, ale jestem do bólu praktycznym człowiekiem, w dodatku wychowanym przez zapobiegliwych rodziców. Jedną z rzeczy, które wyniosłem z domu jest nawyk oszczędzania na czarną godzinę. Modne blogi o oszczędzaniu nazywają to tworzeniem poduszki bezpieczeństwa. Na swój prywatny użytek rozbudowałem sobie koncepcję poduszki bezpieczeństwa. Po pierwsze zgromadziłem na koncie sumę pozwalającą mi przeżyć dwa lata bez pracy.
Po drugie postarałem się zdobyć kilka rynkowych umiejętności niekoniecznie związanych z wykonywanym zawodem i zaangażować się w “projekt poboczny”. Przez jakiś czas wykonywałem dwie pełnoetatowe prace. Było to niezwykle wyczerpujące, ale w jakimś stopniu zwiększyło poczucie bezpieczeństwa. Po trzecie od jakiegoś czasu próbuje podciągnąć swe braki w obszarach związanych z umiejętnościami miękkimi.
Wsparcie
Od czasu do czasu warto pogadać o swoich zmartwieniach z kimś bliskim. Już samo nazwanie i określenie swoich obaw przynosi ulgę. Inna perspektywa zawsze jest odświeżająca, a przyjaciel może sprawić, że dostrzeżesz praktyczne rozwiązanie swych problemów. Zawsze zazdrościłem dziewczynom jak łatwo przychodzą im zwierzenia. Przegadanie problemu sprowadza go do właściwych rozmiarów, porządkuje emocje i pomaga znaleźć wyjście.
Nawyk zamartwiania się można przekształcić w praktykę planowania i poprawiania swojego życia. Najpierw ustal, czym się martwisz, a następnie, co zrobisz gdy najgorsze nadejdzie. Zdarzają się nieszczęścia, którym nie możemy w żaden sposób zapobiec, ale przyzwyczajenie do działania ułatwia radzenie sobie z kryzysem.