To miał być wspaniały bal sylwestrowy. Trzy miesiące oszczędzałem na bilety. Wbiłem się w najlepsze ubranie i pojechałem po dziewczynę. Wyglądała przepięknie. Weszliśmy na salę, a tam wszystko było w porządku: jedzenie, muzyka, towarzystwo. Nic nadzwyczajnego, żadnej rewelacji, po prostu w porządku. Decydując się na tę konkretną imprezę wpadłem w pułapkę nadmiernych oczekiwań. Wyobraziłem sobie najwspanialszy bal w moim życiu, a trafiłem na zwykłą, całkiem udaną imprezę.
Gdybym wpadł tam nie oczekując niczego nadzwyczajnego, prawdopodobnie dobrze bym się bawił. Z resztą, gdy już przestałem się burmuszyć, całkiem przyjemnie spędziłem czas. W końcu było w porządku. Jednak w pułapkę nadmiernych oczekiwań wpadamy nie tylko przy okazji zabawy sylwestrowej. Od realizacji celu, metody zarządzania sobą w czasie czy nowej pracy oczekujemy rozwiązania wszystkich swoich życiowych problemów. Tymczasem jest tylko w porządku. Czasem to bardzo wiele.
Pułapka nadmiernych oczekiwań
Ludzie mają dwie wspaniałe cechy: uwielbiają marzyć i nie tracą nadziei na lepsze jutro. Wiara w szczęśliwą przyszłość pomaga pokonywać nawet najgorsze trudności. Nadzieja rodzi wytrwałość i ułatwia znoszenie trudnej rzeczywistości. Wyobraźnia i optymizm każą nam oczekiwać od życia wszystkiego, co ma do zaoferowania. W myślach tworzymy idealne wyobrażenia czegokolwiek- perfekcyjnego domu, pracy, męża, żony, dzieci, urlopu…
Kiedy nasze pragnienia się urzeczywistniają, okazują się tak boleśnie nieadekwatne wobec stworzonych wcześniej wizji. Są po prostu w porządku. Nie zniechęcam do marzeń ani do wizualizacji, ale raczej do pogodzenia się z faktem, że rzeczywistość nigdy nie dorówna wytworom naszej fantazji. Wyobraźnia nie zna granic, natomiast świat materialny w dużej mierze składa się z niedoskonałości. Właśnie dlatego jest tak fascynujący, podczas gdy ideały szybko się nudzą. Niby to rozumiemy, ale dążąc do doskonałości i dąsamy się, gdy życie nie przypomina bajki. W myśl powiedzenia, że: “lepsze jest wrogiem dobrego” nadmierne oczekiwania uniemożliwiają cieszenie się tym, co mamy tu i teraz.
Skazani na rozczarowanie
Nikt i nic oprócz mnie samego nie może zapewnić mi szczęścia. Długo trwało zanim nauczyłem się tej lekcji. Paradoksalnie z chwilą jej przyswojenia moje relacje z ludźmi zaczęły się układać. Nie znaczy to, że nie mam żadnych oczekiwań i niczym buddyjski mnich uwolniłem się od wszystkich ziemskich pragnień. Wkładając w coś swój czas, zaangażowanie, umiejętności czy pieniądze nadal spodziewam się konkretnych korzyści. Tylko nauczyłem się je precyzować.
Wcześniej, podobnie jak wiele osób myślałem, że znajdę jakąś magiczną metodę zarządzania sobą w czasie, która rozwiąże wszystkie moje problemy z podejmowaniem decyzji, prokrastynacją, osiąganiem celów. Spodziewałem się znaleźć pracę, która nigdy nie będzie mnie frustrować, przyjaciół, którzy nie będą irytujący i osobę, z którą stworzę doskonały związek. Ba, podświadomie pewnie oczekiwałem, że moje dzieci nie będą potrzebowały pieluch. Nikt nie jest w stanie sprostać takim wymaganiom. Nadmierne oczekiwania popsuły całkiem sporo obiecujących spraw.
Długo to trwało, ale w końcu dotarło do mnie, że wprawdzie techniki produktywności mogą wykroić dla mnie kilka minut, ale to ja muszę zdecydować na co je przeznaczyć. Wytworzenie rezerwy czasowej to zaledwie pierwszy krok, liczy się jej wykorzystanie. Lepsza organizacja codzienności nie rozwiążę wszystkich moich problemów, ale nieco ułatwi mi życie. A z żadną osobą, nawet najwspanialszą, nie osiągnę mitycznej pełni szczęścia zanim nie zrobię porządku w swojej głowie.
Życie z nadmiernymi oczekiwaniami
Jako istoty ludzkie jesteśmy skazani na pewien niedosyt. Buddyzm zachęca do pozbywania się wszelkich pragnień i namiętności, ale nie każdy chce rezygnować z zachodniej aktywności. Zresztą wśród mnichów w żółtej szacie jedynie nieliczni uwolnią się od ziemskich pożądań. Marzenia są nam potrzebne. Problem pojawia się wtedy, kiedy nadmierne oczekiwania uniemożliwiają nam cieszenie się chwilą obecną. Gdy pojawia się przykre uczucie zawodu warto zadać sobie pytanie: “Czy jest mi naprawdę źle, czy tylko chciałbym by mi było lepiej”.
Niedopuszczanie do siebie uczucia rozczarowania może wepchnąć nas w wiele nieprzyjemnych sytuacji. W końcu to te nielubiane nieprzyjemne emocje informują nas o przekroczeniu naszych granic. Nie o to chodzi, by z zaciśniętymi zębami powtarzać sobie i światu: “Jestem zadowolony, jestem zadowolony, jestem zadowolony”, ale by móc samemu zdecydować, czy obecny stan jest wystarczająco doby, by w nim tkwić.
Dobre sprzymierzeńcem lepszego
Zgoda na wystarczająco dobre życie nie oznacza pogodzenia się z bylejakością. Każdy sam musi określić czego potrzebuje do szczęścia. Pierwotne, nadmierne oczekiwania mogą być całkiem użytecznym drogowskazem. Załóżmy, że chciałbym założyć rodzinę z piękną, inteligentną i wspierającą dziewczyną. Załóżmy, że taką znalazłem. Załóżmy, że przy całej swojej urodzie, inteligencji i dobrym sercu ma sarkastyczne poczucie humoru, zbyt długo okupuje łazienkę, bałagani i jest niezbyt dobrze zorganizowana.
Mityczna bogini nigdy nie kaszlała, nie zamieniała kuchni w pobojowisko ani nie drwiła z listy priorytetów. Co zrobić w tej sytuacji. Uznać, że to nie to i dalej szukać nieistniejącego ideału czy zdecydować się na życie z żywym, oddychającym, chodzącym do toalety człowiekiem? Budowanie szczęśliwego związku będzie wymagało wysiłku i nauczenia się jak powiedzieć drugiej osobie, że uszczypliwe uwagi nie są w porządku. Zgoda na rzeczywistość paradoksalnie pomaga ją przekształcać, podczas gdy nadmierne oczekiwania utrwalają stan obecny. Skoro wszechświat, pan Bóg, coach, nowy kurs nie dał mi, czego pragnę, będę trwał w wyniosłym milczeniu, stroił fochy i szukał następnego cudownego lekarstwa.
Niezadowolenie jest motorem zmian, ale niezbyt przyjemnym towarzyszem życia. Kultywując je nawet nie dostrzeżemy, że nasze marzenia właśnie się spełniły, a to co ktoś mógłby uznać za nadmierne oczekiwania to po prostu codzienność.